Znowu wypad na fermę - który był jednocześnie świetnym pretekstem, do wypróbowania nowego nabytku, czyli eSeLeRa :) Jechało się naprawdę dobrze, tym razem postanowiłem ominąć jednojezdniową część trasy przed Stargardem i puściłem się przez Kobylankę. Niestety, już za Stargardem miałem kryzys, cukier poleciał mi na łeb na szyję i jechało się później naprawdę słabo... nie wiem, w czym tkwił problem, ale było kiepsko... do tego pod koniec wiatr prosto w pysk. Porażka. Koniec końców - czas był taki sam, jak na giancie...
Ale selerek ogólnie bardzo przyjemny na takie trasy :) Tylko ręce muszą się przyzwyczaić do innego rodzaju kierownicy.
Rodzice wybrali się na weekend do ośrodku w Brzózkach, a ja postanowiłem ich odwiedzić. Ot, zwykła przejażdżka, niecałe 2h w jedną stronę, potem odpoczynek przy herbatce, kanapeczka przed drogą powrotną i heja do domu. Tak, na zabicie sobotniej nudy ;]
Jakoś nie mogłem się na ten nieszczęsny Sternfahrt zebrać, jakieś grupy wyjeżdżały z rana pociągami, inne jeszcze w nocy ze Szczecina... a w końcu Falli stwierdził, żebym się zabierał z jego brygadą i że startują jakoś o 7. Okazało się, że brygada, to chłopaki z gońca i do tego, że jadą szosówkami, więc od razu stwierdziłem, że nie ma mowy, bo wiadomo, że za nimi nie nadążę. Ale okazało się, że w peletonie ma też zawitać pewna młoda dama i dzięki temu nie byłbym najsłabszym ogniwem. Wierząc takim zapewnieniom, postanowiłem podpiąć się do grupy. Oczywiście zaspałem... ale, jak się okazało, oni też mieli lekki poślizg, więc gdy wyjeżdżałem z domu, grupa dopiero zbliżała się do granicy. Miałem do nich zadzwonić z przejścia i wtedy mieliśmy ocenić, jak daleko są. Gdy zadzwoniłem, okazało się, że już nieźle pognali... ale! Ale Esterka (owa młoda cyklistka), nie wytrzymała tempa i wraca w moją stronę, z zamiarem dojazdu do Dickes Be pociągiem. Poczekałem na nią i pojechaliśmy razem na dworzec, po drodze zaopatrując się w prowizoryczny prowiant i zapasy płynów. Dotarliśmy w sam raz na pociąg i - z pewnymi przygodami - dotarliśmy do Berlina. No a tam, okazało się, że chłopaki są jeszcze daleeeeko, daleeeeko, więc mieliśmy czas wolny i zaczęliśmy szukać owego Sternfahrtu. Tu się przyznam, że pojechaliśmy tam zupełnie nieprzygotowani i nie znaliśmy godzin, ani trasy przejazdu imprezy ;] Pojechaliśmy pod Siegeseule i tam próbowaliśmy nadaremnie zaczerpnąć jakichś informacji od policjantów. W końcu stwierdziliśmy, że wyjedziemy naprzeciw chłopakom, do rogatek Berlina. Tam - zdzwoniwszy się z nimi - okazało się, że ciągle daleko im do niemieckiej stolicy. Przyszedł więc czas na piwko i wylegiwanie się na trawce ;] W końcu jednak grupa gońca dotarła do miasta, znaleźliśmy ich i postanowiliśmy razem poszukać imprezy. Okazało się, że rozminęliśmy się z nią zupełnie, więc skleciliśmy naprędce nowy plan - jeżdżenie po Berlinie czysto turystycznie i dla zabawy, zatrzymując się co jakiś czas to na piwko, to na kebaba, to cyknąć fotkę przy pomniku ;) Było miło i beztrosko - szczególnie, jeśli wziąć pod uwagę podejście niemieckich kierowców do rowerzystów. No sielanka po prostu :) Pogoda też dopisywała - było słonecznie, a sporadyczne opady deszczu zdarzały się tylko i wyłącznie, jak akurat wchodziliśmy po coś do sklepów :]
Pojeździliśmy, popiwkowaliśmy, pośmialiśmy się, aż w końcu przyszedł czas na podróż na Hauptbahnhof, by złapać pociąg powrotny. Wypad na granicę i późniejsze harce po Berlinie natrzaskały w sumie jakieś 90km z hakiem. Z bardzo miłym hakiem - już jest postanowione, że akcję powtórzymy :)
Jak się na fermę pojechało rowerem, to głupio by było wracać pociągiem. W piątek było piwko i grill po jeździe, w sobotę też jakieś piwko, ale już delikatnie, żeby nie być zmęczonym w dzień powrotu. No i właśnie w niedzielę przyszedł czas na trasę powrotną. Niestety pogoda była już trochę gorsza - było chłodniej i przez większość trasy pod wiatr. Do tego stopnia, że momentami krzyczałem z frustracji, walcząc z żywiołem i jadąc z dużym wysiłkiem całe 15km/h. Przed Stargardem źle skręciłem i wyjechałem gdzieś na jego obrzeżach, zamiast w centrum, ale jakoś udało mi się połapać gdzie jestem i wrócić na trasę. Dodatkowo, kiedy próbowałem się odnaleźć, załapał mnie deszcz z wielkiej, złowrogo wyglądającej ciemnoszarej chmury. Na szczęście chmurka tylko postraszyła i większość opadu przeszła bokiem. Nauczony doświadczeniem sprzed dwóch dni, postanowiłem nie jechać tą jednojezdniową częścią trasy zaraz za Stargardem i tym razem pojechać przez Niedźwiedź - na mapie wyglądało to całkiem przyjemnie. Czyli za Stargardem Kobylanka i tam skręt w prawo, wiaduktem na północ od trasy Stargard-Szczecin. Wszystko było świetnie, po drodze jakieś całkiem ładne polskie wioski, droga całkiem równa i przyjemna. Aż do Niedźwiedzia. Za Niedźwiedziem, jak to mówią "there be dragons"... Droga z mapy, okazała się polną dróżką przez las, z około trzydziestocentymetrową warstwą drobnego, luźnego piachu. No nie dało się po tym jechać ni cholery. I tak przez ładnych kilka kilometrów. Po pierwszych trzech szlag mnie trafił i zsiadłem z roweru. Prowadziłem go aż do miejsca, gdzie podłoże było względnie ubite, lub gdzie dało się jechać bokiem po jakiejś trawie. No niestety ta część była bardzo nieprzyjemna i męcząca - więcej tamtędy nie ma co się wybierać ;) Po dostaniu się na asfalt, poszło już z górki i dojechałem do domu bez dalszych przygód.
Postanowiłem zrobić pierwszy dłuższy wypad w tym sezonie. I pierwszy dłuższy w ogóle. Dotychczas jeździłem na wypady po 50-60km, gdzieś po Puszczy Bukowej + dojazd. Stwierdziłem, że dobrze będzie wybrać się gdzieś dalej, tak by podkręcić kondycję i się przetestować, a weekendowa wizyta u Korka była ku temu doskonałą okazją - zamiast jechać pociągiem lub autem, wsiadłem na rower. Przed wyjazdem zadbałem o zapas węglowodanów - wszamałem dużą porcję makaronu w hohollywoodzie :) Jechało się nadspodziewanie dobrze, średnia z licznika wyszła około 27km/h. Trasa do Stargardu była świetna, jechałem pasem awaryjnym i było bardzo fajnie, potem za Kobylanką niestety jest zwężenie do jednej jezdni, tam już nie czułem się zbyt bezpiecznie. Ale za Stargardem już było ok - same podrzędne drogi o małym natężeniu ruchu. Niektóre odcinki trochę dziurawe, no ale jesteśmy w Polsce;) Do celu dojechałem szybciej, niż zakładałem - łącznie z przystankami w niecałe 4h. W nagrodę za pokonanie całej trasy, czekało na mnie piwko u Korków :)