Sternfahrt indywidualnie
Niedziela, 5 czerwca 2011
· Komentarze(0)
Kategoria ~100km, Jazda grupowa, Szosa, Turystycznie
Jakoś nie mogłem się na ten nieszczęsny Sternfahrt zebrać, jakieś grupy wyjeżdżały z rana pociągami, inne jeszcze w nocy ze Szczecina... a w końcu Falli stwierdził, żebym się zabierał z jego brygadą i że startują jakoś o 7. Okazało się, że brygada, to chłopaki z gońca i do tego, że jadą szosówkami, więc od razu stwierdziłem, że nie ma mowy, bo wiadomo, że za nimi nie nadążę. Ale okazało się, że w peletonie ma też zawitać pewna młoda dama i dzięki temu nie byłbym najsłabszym ogniwem. Wierząc takim zapewnieniom, postanowiłem podpiąć się do grupy.
Oczywiście zaspałem... ale, jak się okazało, oni też mieli lekki poślizg, więc gdy wyjeżdżałem z domu, grupa dopiero zbliżała się do granicy. Miałem do nich zadzwonić z przejścia i wtedy mieliśmy ocenić, jak daleko są. Gdy zadzwoniłem, okazało się, że już nieźle pognali... ale! Ale Esterka (owa młoda cyklistka), nie wytrzymała tempa i wraca w moją stronę, z zamiarem dojazdu do Dickes Be pociągiem. Poczekałem na nią i pojechaliśmy razem na dworzec, po drodze zaopatrując się w prowizoryczny prowiant i zapasy płynów. Dotarliśmy w sam raz na pociąg i - z pewnymi przygodami - dotarliśmy do Berlina. No a tam, okazało się, że chłopaki są jeszcze daleeeeko, daleeeeko, więc mieliśmy czas wolny i zaczęliśmy szukać owego Sternfahrtu. Tu się przyznam, że pojechaliśmy tam zupełnie nieprzygotowani i nie znaliśmy godzin, ani trasy przejazdu imprezy ;] Pojechaliśmy pod Siegeseule i tam próbowaliśmy nadaremnie zaczerpnąć jakichś informacji od policjantów. W końcu stwierdziliśmy, że wyjedziemy naprzeciw chłopakom, do rogatek Berlina. Tam - zdzwoniwszy się z nimi - okazało się, że ciągle daleko im do niemieckiej stolicy. Przyszedł więc czas na piwko i wylegiwanie się na trawce ;]
W końcu jednak grupa gońca dotarła do miasta, znaleźliśmy ich i postanowiliśmy razem poszukać imprezy. Okazało się, że rozminęliśmy się z nią zupełnie, więc skleciliśmy naprędce nowy plan - jeżdżenie po Berlinie czysto turystycznie i dla zabawy, zatrzymując się co jakiś czas to na piwko, to na kebaba, to cyknąć fotkę przy pomniku ;) Było miło i beztrosko - szczególnie, jeśli wziąć pod uwagę podejście niemieckich kierowców do rowerzystów. No sielanka po prostu :) Pogoda też dopisywała - było słonecznie, a sporadyczne opady deszczu zdarzały się tylko i wyłącznie, jak akurat wchodziliśmy po coś do sklepów :]
Pojeździliśmy, popiwkowaliśmy, pośmialiśmy się, aż w końcu przyszedł czas na podróż na Hauptbahnhof, by złapać pociąg powrotny. Wypad na granicę i późniejsze harce po Berlinie natrzaskały w sumie jakieś 90km z hakiem. Z bardzo miłym hakiem - już jest postanowione, że akcję powtórzymy :)
Oczywiście zaspałem... ale, jak się okazało, oni też mieli lekki poślizg, więc gdy wyjeżdżałem z domu, grupa dopiero zbliżała się do granicy. Miałem do nich zadzwonić z przejścia i wtedy mieliśmy ocenić, jak daleko są. Gdy zadzwoniłem, okazało się, że już nieźle pognali... ale! Ale Esterka (owa młoda cyklistka), nie wytrzymała tempa i wraca w moją stronę, z zamiarem dojazdu do Dickes Be pociągiem. Poczekałem na nią i pojechaliśmy razem na dworzec, po drodze zaopatrując się w prowizoryczny prowiant i zapasy płynów. Dotarliśmy w sam raz na pociąg i - z pewnymi przygodami - dotarliśmy do Berlina. No a tam, okazało się, że chłopaki są jeszcze daleeeeko, daleeeeko, więc mieliśmy czas wolny i zaczęliśmy szukać owego Sternfahrtu. Tu się przyznam, że pojechaliśmy tam zupełnie nieprzygotowani i nie znaliśmy godzin, ani trasy przejazdu imprezy ;] Pojechaliśmy pod Siegeseule i tam próbowaliśmy nadaremnie zaczerpnąć jakichś informacji od policjantów. W końcu stwierdziliśmy, że wyjedziemy naprzeciw chłopakom, do rogatek Berlina. Tam - zdzwoniwszy się z nimi - okazało się, że ciągle daleko im do niemieckiej stolicy. Przyszedł więc czas na piwko i wylegiwanie się na trawce ;]
W końcu jednak grupa gońca dotarła do miasta, znaleźliśmy ich i postanowiliśmy razem poszukać imprezy. Okazało się, że rozminęliśmy się z nią zupełnie, więc skleciliśmy naprędce nowy plan - jeżdżenie po Berlinie czysto turystycznie i dla zabawy, zatrzymując się co jakiś czas to na piwko, to na kebaba, to cyknąć fotkę przy pomniku ;) Było miło i beztrosko - szczególnie, jeśli wziąć pod uwagę podejście niemieckich kierowców do rowerzystów. No sielanka po prostu :) Pogoda też dopisywała - było słonecznie, a sporadyczne opady deszczu zdarzały się tylko i wyłącznie, jak akurat wchodziliśmy po coś do sklepów :]
Pojeździliśmy, popiwkowaliśmy, pośmialiśmy się, aż w końcu przyszedł czas na podróż na Hauptbahnhof, by złapać pociąg powrotny. Wypad na granicę i późniejsze harce po Berlinie natrzaskały w sumie jakieś 90km z hakiem. Z bardzo miłym hakiem - już jest postanowione, że akcję powtórzymy :)