Wpisy archiwalne w kategorii

~200km

Dystans całkowity:216.00 km (w terenie 10.00 km; 4.63%)
Czas w ruchu:08:50
Średnia prędkość:24.45 km/h
Maksymalna prędkość:54.00 km/h
Liczba aktywności:1
Średnio na aktywność:216.00 km i 8h 50m
Więcej statystyk

Niederfinow na doczepkę.

Sobota, 14 maja 2011 · Komentarze(0)
Pod koniec tygodnia (bodaj w piątek nawet), zauważyłem, że mała grupka organizuje się na forum RS na wypad do podnośni statków w Niederfinow. A jako, że pogoda zapowiadała się ciekawie, a ja szukałem jakiegoś zajęcia na sobotę, postanowiłem (za ich przyzwoleniem) się pod nich podpiąć. I tak wyruszyliśmy z Gadem (prowodyrem wyprawy), Misiaczem, Sargathem, Monterem 61 i Lewym 89 spod tesco o 7 rano.
Czułem się trochę nieswojo, porywając się na 200km trasy, ale w sumie nie miałem nic do stracenia - w najgorszym wypadku mogłem wymięknąć i podjechać na jakiś dworzec po drodze, żeby wrócić do domu pociągiem.
Ruszyliśmy i jechało się całkiem przyjemnie, a tuż za granicą zrobiło się jeszcze lepiej. Wąskie, gładkie asfaltowe dróżki i malownicze, skromne, ale zadbane wioski uprzyjemniały pedałowanie. W Gartz zrobiliśmy pierwszy postój i dołączył do nas kolega Gryf, który startował (nomen omen) z Gryfina. Ruszyliśmy dalej trasą rowerową ciągnącą się malowniczymi rozlewiskami Odry, robiąc sobie przystanki co jakieś 30km, a to, żeby się posilić, a to, żeby dać odpocząć nogom. W końcu dotarliśmy do Niederfinow, gdzie zrobiliśmy sobie z dobre 2h przerwy (albo może i 3 nawet). Ja poszedłem zwiedzać podnośnię z Monterem i Sargathem, natomiast reszta wylegiwała się na ławkach. Potem jeszcze obowiązkowy bratwurst i mogliśmy ruszać dalej. Sargath chciał zwiedzić położony nieopodal klasztor. Dostaliśmy się tam skrótem prowadzącym przez las - MTB dawały radę, ale chłopaki na crossach mieli trochę gorzej. W klasztorze mieliśmy kolejne trzy kwadranse odpoczynku, podczas gdy Sargath, korzystając ze swego chłopięcego uroku, wszedł na teren klasztoru na bilet szkolny ;]
W drodze powrotnej niestety zaczęły nadciągać z zachodu nieprzyjemnie wyglądające chmury (tak gdzieś w połowie drogi) i chłopaki wyrwali do przodu, dopingowani wizją atakującej nas ulewy. Jechali powyżej 30km/h, a ja już naprawdę nie miałem siły ich gonić, więc zostałem trochę z tyłu. Dalej za mną został jeszcze Gryf, który miał spadek kondycji, związany z niedawno przebytą grypą i Sargath, który go asekurował. W pewnym momencie chciałem dogonić prowadzących, ale jak już w końcu udało mi się do nich dojść, to osłabłem i znowu mi uciekli ;)
Okazało się jednak, że słusznie uciekali, gdyż w pewnym momencie burza rzeczywiście nas złapała - zaczęło popadywać i zerwał się taki wiatr, że momentami było naprawdę ciężko pozostać na drodze. Grupa poczekała na wszystkich w drewnianej altance, gdzie mogliśmy się ubrać w kto co miał i pojechać dalej. Zrobiło się ciemno, zimno i mokro, temperatura w przeciągu 20 minut spadła o jakieś 15 stopni. Każdy chciał już jak najszybciej dotrzeć do domu, więc grupa się trochę rozciągnęła, a gdy dotarliśmy do rogatek Szczecina, nikt się nie bawił w przesadne uprzejmości i za pożegnanie starczało krótkie "cześć". Każdy rozjechał się swoją stronę i ja też jechałem w kierunku domu tak szybko, jak pozwalały mi zmęczone i przemarznięte mięśnie.
Po powrocie do domu 15 minut gorącego prysznica. Jak tam wszedłem, to nie mogłem się zmusić do wyjścia. A przez ów kwadrans wizję ciepłego łóżka zdążyła przesłonić wizja ciepłego jedzenia, więc zaserwowałem sobie jeszcze pizzę (w zestawie z dobrym winkiem) i dopiero udałem się na zasłużony kilkunastogodzinny odpoczynek.