Mój pierwszy trening, organizowany przez Polska na Rowery. Bardzo przyjemnie, pierwszy raz jeździłem większą grupą w terenie. Doszedłem dzięki temu do ciekawej dla mnie konkluzji - ważne jest, by jechać z przodu grupy. Z tyłu jest tak niesamowita kurzawa, że w zębach trzeszczy jeszcze następnego dnia, a po dotarciu do domu i spojrzeniu w lustro, wybuchnąłem śmiechem - wyglądałem jak górnik po szychcie :]
Jak się na fermę pojechało rowerem, to głupio by było wracać pociągiem. W piątek było piwko i grill po jeździe, w sobotę też jakieś piwko, ale już delikatnie, żeby nie być zmęczonym w dzień powrotu. No i właśnie w niedzielę przyszedł czas na trasę powrotną. Niestety pogoda była już trochę gorsza - było chłodniej i przez większość trasy pod wiatr. Do tego stopnia, że momentami krzyczałem z frustracji, walcząc z żywiołem i jadąc z dużym wysiłkiem całe 15km/h. Przed Stargardem źle skręciłem i wyjechałem gdzieś na jego obrzeżach, zamiast w centrum, ale jakoś udało mi się połapać gdzie jestem i wrócić na trasę. Dodatkowo, kiedy próbowałem się odnaleźć, załapał mnie deszcz z wielkiej, złowrogo wyglądającej ciemnoszarej chmury. Na szczęście chmurka tylko postraszyła i większość opadu przeszła bokiem. Nauczony doświadczeniem sprzed dwóch dni, postanowiłem nie jechać tą jednojezdniową częścią trasy zaraz za Stargardem i tym razem pojechać przez Niedźwiedź - na mapie wyglądało to całkiem przyjemnie. Czyli za Stargardem Kobylanka i tam skręt w prawo, wiaduktem na północ od trasy Stargard-Szczecin. Wszystko było świetnie, po drodze jakieś całkiem ładne polskie wioski, droga całkiem równa i przyjemna. Aż do Niedźwiedzia. Za Niedźwiedziem, jak to mówią "there be dragons"... Droga z mapy, okazała się polną dróżką przez las, z około trzydziestocentymetrową warstwą drobnego, luźnego piachu. No nie dało się po tym jechać ni cholery. I tak przez ładnych kilka kilometrów. Po pierwszych trzech szlag mnie trafił i zsiadłem z roweru. Prowadziłem go aż do miejsca, gdzie podłoże było względnie ubite, lub gdzie dało się jechać bokiem po jakiejś trawie. No niestety ta część była bardzo nieprzyjemna i męcząca - więcej tamtędy nie ma co się wybierać ;) Po dostaniu się na asfalt, poszło już z górki i dojechałem do domu bez dalszych przygód.
Postanowiłem zrobić pierwszy dłuższy wypad w tym sezonie. I pierwszy dłuższy w ogóle. Dotychczas jeździłem na wypady po 50-60km, gdzieś po Puszczy Bukowej + dojazd. Stwierdziłem, że dobrze będzie wybrać się gdzieś dalej, tak by podkręcić kondycję i się przetestować, a weekendowa wizyta u Korka była ku temu doskonałą okazją - zamiast jechać pociągiem lub autem, wsiadłem na rower. Przed wyjazdem zadbałem o zapas węglowodanów - wszamałem dużą porcję makaronu w hohollywoodzie :) Jechało się nadspodziewanie dobrze, średnia z licznika wyszła około 27km/h. Trasa do Stargardu była świetna, jechałem pasem awaryjnym i było bardzo fajnie, potem za Kobylanką niestety jest zwężenie do jednej jezdni, tam już nie czułem się zbyt bezpiecznie. Ale za Stargardem już było ok - same podrzędne drogi o małym natężeniu ruchu. Niektóre odcinki trochę dziurawe, no ale jesteśmy w Polsce;) Do celu dojechałem szybciej, niż zakładałem - łącznie z przystankami w niecałe 4h. W nagrodę za pokonanie całej trasy, czekało na mnie piwko u Korków :)